środa, 10 listopada 2010

jakaś ściema i...

popapranie z poplątaniem te moje ostatnie kilkanaście miesięcy, wszystko naraz , wszystko w jednym czasie. wesele z ciążą, zakupy z porodem, ciąża z ciążą (czyli czas miedzy weselem a zakupami - tymi zakupami), macierzyństwo z małżeństwem (to najtrudniejsze), praca z macierzyństwem i małżeństwem - przy czym siły rozłożone proporcjonalnie 60%-35%-5%(czyt niezadowolony wiecznie mąż), a do tego życie prywatne w stopniu zaawansowania -10 z powodu braku czasu na mniej ważne funkcje organizmu. ciągle coś się dzieje a emocji niby brak. powinni rozdawac medale za najdłużej osiągane i najoryginalniejsze NIC dokonane w życiu,
mam wrażenie, że ze mnie nic już nie wyrośnie. no chyba ze kolejna kończyna.
a czas ucieka... nie będę używała brzydkich słów żeby opisać jak szybko, bo trzeba w myśl zasad kulturalnych i estetycznych wykropkowywać ale aż mi się ciśnie na usta. no cóż, damie nie wypada... niech ja się w dżinsy po pracy wbiję... damę na wieszak odłożę i sobie poużywam. i piwo!
obym tu po piwie nie zaglądała bo znów będę brednie wypisywać. gadam jakbym co najmniej do tej pory nic kretyńskiego nie napisała... na trzeźwo bajdełej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz