niedziela, 2 czerwca 2013

There is no sincerer love than the love of food. George Bernard Shaw

zainspirowana frykasami pewnej u postanowiłam wpaść i coś dodać ... czy ująć.  ten blog mnie ujął właśnie
jedzenie. miłość. jedzenie z miłością. też mnie ujmuje...

piątek, 30 listopada 2012

prawie zima zawitała

a ja mała... ciągle mała...
czterolatek ( tak, tak... minął prawie rok)  śpi.
a życie moje jak zwykle... buszuje po lodówce , po nocach, po-pieprzone,
nie po-bożne...
po-trzebne ...

sobota, 18 lutego 2012

ejdż

dzięki... bo zapomniałam o tym miejscu...

czereśnie pod koniec lutego... ot wymyśliła...


zima mnie oziębiła. mam nadzieję, że jak stopnieje to pieprzone białe, to zajrzę słońcu w oczy i się zazielenię. potrzebuję odświeżenia... trochę jak dom wiosennych porządków. (już) trzylatek nawet mi trochę pobladł z braku możliwości wylatania się po zielonej trawce. ja sama zamieniam się w królową śniegu zbyt często ostatnio i mrożę otoczenie. producent też soplem się ostatnio wydaje. jakaś taka zimowa cisza i szron na wnętrznościach.
no i za czereśniami tęsknię...


poniedziałek, 3 października 2011

gorycz poranka i słodycz jesieni dopiero w późnym wieku się ceni. Jak to pan Sztaudynger powiedział.

a ja marznę od samego gorzkiego poranka mimo iż słodka ta jesień i słoneczna tego roku. drapanie w gardle, co jest poniekąd efektem sobotniego "wychodzę tylko na chwilkę" i dreszcze wcale mi nie osładzają początku tygodnia. z chwilki w sobotę zrobiła mi się wieczność, bo świadomość odzyskałam dopiero rano, kiedy o rzeczywistości i świecie realnym przypomniał mi nieprzeciętny ból głowy i "mamo ja chcę sikuuu!!!" nawet niedzielne słońce i malownicze krajobrazy parku do którego wywlókł mnie dwulatek nie poprawiły mi nastroju. no cóż, idę zjeść jakieś cudo na choroby wszelakie jak zapewnia ulotka i do roboty się zabrać, bo jak tak dalej pójdzie to nie z własnej woli zyskam dużo czasu na chorowanie i leżenie plackiem w domu.

wtorek, 30 sierpnia 2011

człowiekowi to się tak nic nie chce

że aż strach pomyśleć, co by się mogło stać, jakby mu się zachciało choć odrobinkę.
dwulatek zamienia się w trzylatka, trzydziestolatek zamienia się ... też w trzylatka i nawet letni wypas w towarzystwie zagranicznych fal nie ukoił moich poszarpanych na strzępy resztek nerwów.
moja aktywność co pół roku tutaj świetnie oddaje chęć chceniamisię.

niedziela, 23 stycznia 2011

jeszcze tylko fotografia frywolna

i wsiadam na szmatę. może tym sposobem zapadnę na melancholię....

Milczenie jest złotem... Potem. J.I. Sztaudynger

w jakimś takim frywolnym nastroju wstałam... praktycznie bez powodu a nawet dodam, że programowo nie powinnam i raczej we wściekłości codziennej otwieram oczy zazwyczaj... dziś jednak jakoś tak lekko mi się wstawało i z dobrym humorem. możliwe że to wynik wczorajszej brawurowo wypitej butelki prosecco. nieeleganckie sytuacje jakie mi przyszły na myśl dziś rano, na trzeźwo mi nie przychodzą do głowy więc albo mnie jeszcze trzyma albo się pochorowałam.
styczeń leci tak szybko ze niebawem pewnie będzie maj. w trójce leci piosenka o "plaży, dzikiej plaży, morzu dookoła", przyklejam nos do szyby - śnieg. wszystko jest nie tak. ale humor mi dopisuje mimo wszystko. rzadkość.
bez sensu się pisze w dobrym nastroju, taka popaprana radość nie pozwala się wypisać, nawet do babrania po blogu trzeba być ciut nieszczęśliwym, melancholijnym, mniej lub bardziej zrozpaczonym, posępnym lub chociaż smutnym. idę sobie zepsuć humor. posprzątam.