środa, 17 listopada 2010

Cierpliwość trzeba mieć anielską, ażeby znosić własne cielsko

Sztaudynger... jak zwykle

wczoraj byłam bliska o krok od pójścia w miejsce udręk jakim jest siłownia żeby pozbyć się tego co mi narosło na ciele. mąż mnie jednak nakłonił do tego żeby spędzić z nim miły wieczór po długiej jego nieobecności, po czym uraczył przed snem słodkim stwierdzeniem "chyba jednak przytyłaś"
jęk szloch i awantura. można sobie wyobrazić moje argumenty, że to przez niego w związku z tym brzydka jestem (albo przynajmniej będę) i takie tam standardowe. nie schudłam w każdym razie od tego wiec pewnie czeka mnie jednak ta wizyta w wytworni potu. bądź tu babo normalna... i szczupła, nakarmi cię odwiedzie od pomysłu odchudzania i poczęstuje na deser "przytyłaś złotko".
na domiar złego przed jego powrotem zakupiłam produkty odmładzająco upiększająco oszukujące na twarz, nie powiem, poprawiły moje oblicze ale tego tez nie zauważył. podły.
zauważył natomiast nową "paskudną" lampkę w kuchni, brak kwiata na parapecie (a się tak do niego przyzwyczaił) i nowy (brzydki oczywiście!) czajnik do parzenia herbaty.
z prezentów przywiózł dwie śmierdzące torby prania, stare wymagania, foszki oraz drobne pretensje.
wszystko wróciło do normy w każdym razie.
dwulatek był wniebowzięty jak zobaczył tatusia i nie odstępował go o krok. co więcej, jak zwrócę dwulatkowi uwagę, biegnie sie do niego pożalić, przytulić, dać buzi i razem tak siedzą i patrzą na mnie z niewypowiedzianą pretensją , zastygłą na obliczu. jaki ojciec, taki dwulatek.

sobota, 13 listopada 2010

Jan Izydor Sztaudynger

...Co robimy od stuleci? Dzieci...

moje dwuletnie przywitało mnie rano niespotykaną miłością i przylepieniem totalnym do mojej nogi. jak nigdy. jak wyjdę z fabryki dochodu kupię jej coś szałowego. a co, jednego mam dwulatka, rozpieścić trzeba.

piątek, 12 listopada 2010

sugar baby

brak ci emocji ?
-pogadaj z teściową na drażniące tematy, takie jak różnica miedzy emulgatorem a konserwantem
i ich zawartość w ciastkach które potajemnie podjada dwulatek

nie masz z kim pogadać o emocjach wyzwolonych przez wyżej wymienioną?
- zadzwoń do męża, uspokoi cię standardowym "eeeeeeeee tam..."

podwójnie wściekła nie wiesz co zrobić?
-napij się. to akurat pomaga. zawsze.

padam na pysk po całym dniu. w pracy miał być spokojny długo-łikendowy piątek a był nieproporcjonalny zapieprz i stawanie na głowie z akrobacjami godnymi cyrku balszoj.
wróciłam pół żywa i MIAŁAM odpocząć. mała wojna o cukier i E202 zabiła mój święty spokój. ja siedzę wściekła natomiast sprawczyni chrapie spokojnie w pokoju obok.
niechże wraca już wyrodny mąż bo tracę nerwy, zmysły i inne za wyjątkiem kilogramów. tyję z rozpaczy. ale tych ciastek nie tknę nawet ja.

ja dzisiejsza

czwartek, 11 listopada 2010

masz babo placek

ze śliwkami...

o! taki jestem king bruce lee!
jestem w trakcie 4 pkt a ciasto w piecu siedzi! sama sobie zazdroszczę organizacji. ha!
idę rzucić czar snu na dwulatka i polatam na miotle.

środa, 10 listopada 2010

zasłyszane na plaży...

-śmierdzi mi w domu rybą smażoną 4 dni temu
-przypal se mleko...*

*z dedykacja dla D1

-uważaj komu puszczasz linka do bloga, wielki brat patrzy....
-dziś w pracy miałam taki niewiarygodny i nieoczekiwany zapieprz, że ledwo co ogarniam*

* z dedykacją dla D2

adieu, lecę przypalić mleko i odpocząć po nawale którym poczęstowała mnie korporacja

łikent is kaming

też mi długi łikent. długi bo mam tylko długi a wolny mam tylko czwartek bo wszyscy maja wolny czwartek. państwo nam dało. pracodawca dał niektórym urlop na piątek a mi dał na piątek robotę a na sobotę tez robotę. ot taka sprawiedliwośc w świecie korporacji.
na czwartek plan wygląda koszmarnie:
1. odsprzatać pomieszczenie życiowe
2. zrobić 3 pralki prania - jedna dziecka, druga moja, trzecia męża nieobecnego od tygodnia (jak on to robi...)
3. zrobić zakupy nie obowiązuje bo sklepy zamknięte wiec nie zdechnąć z głodu pilnując pustej lodówki
4. nie zapomnieć o wyczerpującej i niekończącej się zabawie z dwulatkiem hodowanym od łikendu do łikendu (taka ze mnie matka pracująca) ponadto... otoczyć miłością, wyprowadzić na spacer, nakarmić, naoglądać się wspólnie bajek, najeść się wspólnie chrupek, naukładać domków z klocków dla całej trzody chlewnej z plastiku jaką posiada od niedawna.
5. nie upić się zanim nie zaśnie
6. nie paść trupem przed 19:00 bo nieśpiące młode może narobić szkód pod moja nieobecność intelektualną
7. zatelefonować do dawcy kodu genetycznego dwulatka i zapytac o zdrowie, samopoczucie, pogodę i takie tam czy kocha czy tęskni i kiedy wróci do rzeczywistości
8. nie oszaleć i się nie popłakać (na pierwsze chyba ciut za późno na drugie szanse są wielkie)
9. zapaść w sen co najmniej 6 godzinny

masa tego. aż sie boję że się ograniczę do pkt 9 zaraz po wypełnieniu misji z pkt 4...

idę się opalać.

jakaś ściema i...

popapranie z poplątaniem te moje ostatnie kilkanaście miesięcy, wszystko naraz , wszystko w jednym czasie. wesele z ciążą, zakupy z porodem, ciąża z ciążą (czyli czas miedzy weselem a zakupami - tymi zakupami), macierzyństwo z małżeństwem (to najtrudniejsze), praca z macierzyństwem i małżeństwem - przy czym siły rozłożone proporcjonalnie 60%-35%-5%(czyt niezadowolony wiecznie mąż), a do tego życie prywatne w stopniu zaawansowania -10 z powodu braku czasu na mniej ważne funkcje organizmu. ciągle coś się dzieje a emocji niby brak. powinni rozdawac medale za najdłużej osiągane i najoryginalniejsze NIC dokonane w życiu,
mam wrażenie, że ze mnie nic już nie wyrośnie. no chyba ze kolejna kończyna.
a czas ucieka... nie będę używała brzydkich słów żeby opisać jak szybko, bo trzeba w myśl zasad kulturalnych i estetycznych wykropkowywać ale aż mi się ciśnie na usta. no cóż, damie nie wypada... niech ja się w dżinsy po pracy wbiję... damę na wieszak odłożę i sobie poużywam. i piwo!
obym tu po piwie nie zaglądała bo znów będę brednie wypisywać. gadam jakbym co najmniej do tej pory nic kretyńskiego nie napisała... na trzeźwo bajdełej.

wtorek, 9 listopada 2010

dobranoc nie jest zla....

w poziomie od 2 godzin! plan wykonany w 100%. udało mi się nie zrobić w domu niczego prócz wypicia herbaty - obecność teściowej pod nieobecność męża zobowiązuje. niewtajemniczonym wyjaśniam, że poslubieniec wybył chwilowo, zarobkowo i daleko a z potworem urzęduje jego matka i dla dobra ogółu społeczeństwa i z przyczyn technicznych zostaje na noc. Dodam tylko, że niedaleko pada potwór od potwora więc ma kobieta ciężko.

mam wrażenie że dziś wszystko się działo w zwolnionym tempie ale dzięki temu udało mi się nie oszaleć, w sumie to cudem się prześlizgnęłam...
jutro kolejna walka z dźgającym mnie widelcem i chcącym pożreć żywcem życiem więc wracam do poziomu zbierać siły






dobra noc nie jest zła
dobranoc niejestzła
do branocnie jest zła

coffe-and

ciśnienie mi spadło do zera... czas zadzwonić do teściowej, która walczy z moim dwuletnim potworem o granatowych oczach, rozumku kubusia puchatka i charakterze nazi-feministki ... to zawsze lepsze niż kawa.

to lie or not to lie

no i przyszło słodkie popołudnie... chyba mi to słońce na plaży zaszkodziło bo próbuję dokonać tych rzeczy niemożliwych. marna szansa że się uda jednak.
straszliwie marzę o zakupach, wydawaniu pieniędzy na głupoty i czerwonym winie a doczekam się prania i sprzątania po powrocie do przybytku rozkoszy rodzinnych... ruch podobno dobrze robi na zdrowie a tym samym i na zmarszczki zapewne... chociaż mam wrażenie ze jak mi się od ruchu skóra naciąga to za dobrze to na nią nie wpływa. spróbuję więc może poleżeć po powrocie.

mording morning

buuu. koszmar poranka próbował mnie dziś znowu zagryźć. na śmierć.
w sumie szkoda że mu się nie udało. miałabym z głowy ten cholernie słoneczny, kolejny popieprzony dzień.
od pewnego czasu trapią mnie poranne rozterki dotyczące mojego trzydziestojużletniego okropnego życia. rozterki dotyczące czasu, który zostawił mnie w tyle gdzieś na starcie kiedy zaczął tylko uciekać oraz zmartwienia dotyczące trzech wrednych zmarszczek które dziś rano wypatrzyłam bacznie obserwując swoje jeszcze zaspane ale już wściekłe oblicze.
naburmuszona, z obrażoną
miną ledwo co podstarzałej pannicy wrzuciłam na siebie co tam mi się nawinęło pod ręce, namalowałam wyraz twarzy i wyruszyłam na codzienny podbój otaczającej mnie rzeczywistości.
humoru nie poprawił mi
ani tramwaj próbujący mnie zatrzasnąć w drzwiach ani dwa czerwone światła na przejściu dla pieszych . zielone przegapiłam patrząc z zazdrością na parę która się całowała z apetytem.
dotarłam do miejsca gdzie zarabiam na swoja emeryturę i opadłam z sił. poranek był wyczerpujący.

ukradkiem sobie odpoczywałam, pracując mało nerwowo do obiadu. w tym miejscu kolejny stres mnie dopadł. samo słowo obiad kojarzy mi się z nadwagą, jest obfite i tłuste, ze strachu przed kolejnym kilogramem jem co popadnie żeby się czymś zająć i nie myśleć o tym czego tak bardzo się boję, głośno przeżuwam, głośno łykam i zagaduję się z pozostałymi przerażonymi.
a teraz znowu trzeba by odpocząć zanim przyjdzie waleczne popołudnie i trzeba będzie stawić czoła zadaniom nie do pokonania.

zamykam oczy i idę się chwilowo opalać...






w listopadzie....